Farmy wiatrowe na morzu to najtańsza metoda produkcji energii, a jej cena będzie nadal spadać – ten frazes jak mantrę powtarza większość mediów i polityków. W rzeczywistości ani jedno, ani drugie nie jest prawdą. Zapowiadane przez rząd gigantyczne inwestycje w energetykę offshore to droga wprost do gospodarczej katastrofy.
Gdyby zapytać losowo wybraną grupę czytelników prasy gospodarczej, czy energia z morskich farm wiatrowych jest tańsza od energii produkowanej w elektrowniach węglowych, zdecydowana większość odpowiedziałaby twierdząco. Wszak wiatr wieje za darmo, a węgiel trzeba wydobyć, przetransportować do elektrowni i spalić. Ponadto spalanie węgla jest obłożone opłatami za emisję CO2 co dodatkowo zwiększa koszty.
W rzeczywistości farmy wiatrowe na morzu produkują energię nieporównywalnie drożej od energetyki konwencjonalnej. Aby się o tym przekonać, wystarczy porównać wskaźnik LCOE (ang. Levelized Cost of Electricity) dla poszczególnych technologii wytwarzania energii elektrycznej. LCOE określa minimalną cenę energii, która równoważy koszty produkcji w jednostce wytwórczej danego rodzaju. Brane są pod uwagę wszystkie koszty, czyli zarówno nakłady inwestycyjne i koszty użytkowania, jak i np. koszt zakupu paliwa, czy pokrywania opłat związanych z emisją CO2. Takie ujęcie pozwala w czytelny sposób miarodajnie porównać rzeczywisty koszt produkcji energii z węgla, gazu i odnawialnych źródeł. Analizę wskaźnika LCOE dla poszczególnych technologii produkcji energii przeprowadził w ubiegłym roku na łamach branżowego czasopisma „Energetyka” Damian Mrowiec, analityk ze spółki PSE Innowacje.
Węgiel wciąż najtańszy
Z wyliczeń eksperta wynika, że spalanie węgla wciąż pozostaje najtańszą metodą produkcji energii elektrycznej. Uśredniony koszt wytworzenia 1 MWh w elektrowni węglowej to niespełna 98 dolarów. Tymczasem energetyka wiatrowa na morzu to drugi – po małych instalacjach fotowoltaicznych – najdroższy sposób wytwarzania energii. Uśredniony koszt produkcji dla tej technologii to niemal 204 USD/MWh, czyli ponad dwukrotnie więcej, niż w przypadku energetyki węglowej. Farmy wiatrowe funkcjonują wyłącznie dzięki rozbudowanemu systemowi publicznych dopłat i dotacji. W warunkach rynkowych nie przetrwałyby nawet kwartału.
Kolejny mit dotyczący energetyki wiatrowej na morzu głosi, że ten sposób produkcji energii z biegiem lat staje się coraz tańszy. Rozwój technologii i coraz większa skala jej stosowania sprawia, że staje się ona bardziej opłacalna. Niestety również ta teza – choć z pozoru logiczna – nie wytrzymuje konfrontacji z faktami.
Drogie i coraz droższe wiatraki
Kilka dni temu brytyjskie media obiegła informacja dotycząca ustaleń profesora Gordona Hughesa, ekonomisty z Uniwersytetu w Edynburgu, który przeanalizował dane ekonomiczne dotyczące 350 lądowych i morskich farm wiatrowych oddanych do użytku w Wielkiej Brytanii między rokiem 2002 i 2019 rokiem. To największe i najbardziej kompleksowe badanie tego typu w historii.
Wyliczenia profesora Hughesa diametralnie odbiegają od ociekającą lukrem propagandy, która przedstawia energetykę wiatrową, jako technologię nie tylko ekologiczną, ale przede wszystkim przynoszącą ogromne zyski finansowe. Twarde dane przedstawione przez szkockiego ekonomistę, przytaczane m.in. przez dziennik The Telegraph, pokazują, że w przypadku morskiej energetyki wiatrowej średni koszt kapitałowy w przeliczeniu na MW mocy podwoił się od 2008 roku. To oznacza, że budowa farm wiatrowych na morzu jest obecnie dwa razy droższa niż dekadę temu. Z kolei koszty operacyjne, czyli koszty użytkowania farm wiatrowych offshore wzrosły od 2008 roku aż czterokrotnie. Co więcej, jak podkreśla prof. Hughes, morskie wiatraki szybko się starzeją. Z biegiem lat produkują coraz mniej energii za to wymagają coraz większych nakładów na konserwację i naprawy, a więc koszt ich użytkowania będzie nadal rósł.
Spekulacyjna bańka
Profesor Hughes prognozuje, że brytyjski boom inwestycyjny w morską energetykę wiatrową wspierany gigantycznymi rządowymi dotacjami skończy się równie wielkim krachem. Obecną sytuacje ekonomista z Uniwersytetu w Edynburgu porównuje do bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości w USA, która doprowadziła do światowego kryzysu finansowego z lat 2008-2009. Jak wskazuje, wspierane przez brytyjski rząd inwestycję w morskie farmy wiatrowe są prowadzone według nierealnych założeń i z pominięciem rzeczywistych kosztów. Według wyliczeń szkockiego naukowca inwestycje te mają szansę się zwrócić tylko w przypadku czterokrotnego wzrostu ceny hurtowej energii lub nawet 10-krotnego wzrostu cen uprawnień do emisji CO2. Innymi słowy brytyjska gospodarka i podatnicy będą musieli bardzo słono zapłacić za rzekomo tanią i efektywną energetykę wiatrową na morzu.
Pójdziemy śladem Brytyjczyków?
Ustalenia prof. Gordona Hughesa powinny dać do myślenia nie tylko brytyjskiemu, ale również polskiemu rządowi. Rządzący w naszym kraju również zapowiadają program budowy energetyki offshore na wielką skalę. Według zapowiedzi resortu klimatu jeszcze w październiku do Sejmu ma trafić projekt o wspieraniu morskiej energetyki wiatrowej. 1 lipca minister klimatu Michał Kurtyka podpisał z przedstawicielami branży morskiej energetyki wiatrowej list intencyjny w sprawie rozwoju tego sektora. Jak wskazano w komunikacie opublikowanym wówczas przez resort klimatu, model rozwoju farm wiatrowych na morzu w Polsce ma być wzorowany właśnie na tym, co w ostatnich latach dzieje się w Wielkiej Brytanii.
Według zapowiedzi rządu do 2035 roku w Polsce mają powstać morskie farmy wiatrowe o łącznej mocy 8-10 GW. Program ma kosztować 120 mld zł. W kontekście wyliczeń profesora Hughesa już to wstępne założenie jest całkowicie nierealne. Jeśli rzeczywiste koszty inwestycyjne budowy farm wiatrowych na polskim Bałtyku będą zbliżone do tych, które u siebie ponieśli Brytyjczycy, rządowy program będzie kosztował nie 120, a ok. 200 mld zł. Na dodatek podobnie jak w Wielkiej Brytanii będą to inwestycje nie tylko bardzo drogie, ale również całkowicie nierentowne. Prędzej czy później dotkliwie przekona się o tym i polskie społeczeństwo, i gospodarka.
Jest alternatywa
Parcie polskiego rządu w kierunku morskiej energetyki wiatrowej trudno racjonalnie uzasadnić. Zwłaszcza, że istnieją alternatywne drogi transformacji polskiego sektora energetycznego, pozwalające sprostać wymogom polityki klimatycznej Unii Europejskiej. W warunkach naszego kraju najkorzystniejszy jest rozwój nowoczesnych niskoemisyjnych technologii węglowych. W szczególności technologii IGCC, która z jednej strony pozwala zapewnić stabilne dostawy taniej energii, a z drugiej wypełnić rygorystyczne unijne normy w zakresie emisji CO2.
IGCC (z ang. integrated gasification combine cycle) to wysokosprawne i niskoemisyjne bloki gazowo-parowe ze zintegrowanym zgazowywaniem węgla. Obecnie na świecie funkcjonuje kilkadziesiąt tego typu instalacji. Jedną z najnowocześniejszych jest elektrownia GreenGeen w chińskim mieście Tiencin. Funkcjonujący tam blok energetyczny o mocy 256 MW jest dodatkowo wyposażony w instalację wychwytywania dwutlenku węgla CCS (z ang. carbon capture and storage), dzięki czemu emisja CO2 przy produkcji energii w elektrowni GreenGen jest bliska zeru. 20 października naukowcy z chińskiego Instytutu Technologii w Harbinie opublikowali raport dotyczący funkcjonowania tej elektrowni. Z opracowania wynika, że obecny uśredniony koszt produkcji energii (LCOE) w GreenGen wynosi 131 USD/MWh, czyli o niemal 36 proc. mniej niż w przypadku morskiej energetyki wiatrowej. Eksperci wskazali jednak, że rozwój technologii IGCC i zastosowanie jej na większą skalę pozwoli obniżyć ten koszt do poziomu 80 USD/MWh. Innymi słowy bloki IGCC są w stanie produkować energię elektryczną nie tylko ponad dwukrotnie taniej niż morskie farmy wiatrowe, ale również taniej od tradycyjnych elektrowni węglowych.
Ekonomia zamiast propagandy
Transformacja polskiej energetyki nie musi oznaczać rezygnacji z węgla. Nie musi też wiązać się ze wzrostem rachunków za prąd o kilkaset procent, co niechybnie nas czeka, jeśli postawimy na drogie i nieefektywne farmy wiatrowe na morzu. Możemy produkować czystą energię, korzystając z własnych surowców i zachowując niezależność energetyczną. Możemy, jeśli rządzący zaczną podejmować strategiczne decyzje w oparciu o rachunek ekonomiczny i dostępne technologie, a nie podszepty „zielonego” lobby i propagandy.
Łukasz Karczmarzyk
Źródło: solidarnosckatowice.pl